111 lat nie jest długim okresem w historii świata. A jednak wystarczająco, by przez ten czas zapomnieć o ludziach, nawet tych (zdałoby się) najbliższych. Co więcej, to wystarczający odcinek, by utracić świadomość, że „život není jen černá a bílá, žije v mnoha barvách”[1].
„Ojcowizna”, „ojczyzna”, „ród”, „przodkowie”, „pochodzenie” i wielu podobnych słów używamy chcąc podkreślić szacunek względem naszej przeszłości i spuścizny. Nie ulega wątpliwości, że jedną z potrzeb znacznej części społeczeństwa jest umiejscowienie siebie jako kontynuacji czegoś, co trwa od wieków. Stąd taką popularnością cieszy się określenie „naród” oraz pielęgnowanie języka kraju czy regionu, z którego się wywodzimy.
Jednocześnie powszechnym jest, że postrzeganie swojej historii znacząco zawężamy, a często nawet osadzamy w wyobraźni. Każdy z nas zdaje sobie sprawę, że na świecie pojawił się przy pomocy dwóch ludzi – ojca i matki. Jako dzieci odkrywamy olśniewającą prawdę - „tata” i „mama” też mieli swoich rodziców! Jeśli dane było nam poznać dziadków, to być może otarło się o nas, że istniał ktoś taki jak pradziadkowie. Jednak na tym etapie wiedza się kończy, uderzamy głową w szklany sufit i wkraczamy w miraże fantazji – wcześniejsze pokolenia postrzegamy już nie w kategorii przodków, a tzw. wielkich - Piłsudskiego, Kościuszki, Sobieskiego, Jagiełły czy Chrobrego.
Czy 111 lat to dużo czy mało? Dokładnie tyle czasu minęło od śmierci Gottharda Latzela. Czy był kimś znanym, zasłużonym dla tłumów? Czy był "wielkim"? Nie. To jedna z tych osób, o której nikt już dzisiaj nie pamięta. Odnalazłem go przypadkiem, w jednym z urzędowych dokumentów. Próbując przebić "szklany sufit" własnego pochodzenia, zacząłem drążyć i z istną ciekawością poszukiwać tych, którzy byli przede mną. Jakieś 5 lat zajęło mi zebranie materiałów, na podstawie których odtworzyłem po krótce życie Herr Latzela.
Na świecie pojawił się w niedzielę, 12 maja 1844 roku w wiosce Setzdorf na Śląsku Austriackim jako syn Floriana i Pauliny Latzel. Był czwartym dzieckiem rodziców, choć piątym swojej matki, która jeszcze jako panna powiła córeczkę z niewiadomym gachem, pewnie z dalszej okolicy.
Dom, w którym się wychowywali położony był nad rzeką Weidenauer Wasser, która z pewnością każdego wieczoru kołysała ich do snu, spływając dolinami okazałych Reichensteiner Gebirge w kierunku Odry.
Dzieciństwo pośród soczystej zieleni gór i krystalicznie czystej wody, z której pić można było bez obaw, musiało być przemiłe. Rodzeństwo, kilkunastu kuzynów, stryjów, wujów, ciotek i dziadek Christoph Pohl (ur. 1776) mieszkający kilka domów dalej w górę rzeki, z pewnością dawali poczucie bezpieczeństwa.
W Setzdorfie mieszkało się spokojnie. Wioska położona była jakieś 12 kilometrów od miasteczna Freiwaldau, które stanowiło siedzibę powiatu, a więc sądu oraz targu. Tam dzieci się nie zapuszczały. Od czasu do czasu rodzice najmłodszych Latzelów zaprzęgali konia i wyruszali w mniej więcej godzinną podróż, której celem były handle mniejsze lub większe, bądź sprawy urzędowe - te których nie dało się załatwić z miejscowym proboszczem.
Rok 1848 okazał się przełomowym dla większości mieszkańców tej części Europy. Chociaż pogranicze austriacko-niemieckie, przy którym mieszkali Latzelowie, od wielu lat narażone było na „pożary”, to tym razem sprawiedliwie po jednej i drugiej stronie Śląska nowy „pożar” trawił po równo – był nim głód.
Klęska przybierała na sile, co doprowadziło do buntów. Niektórzy od razu sprzedali majątki i uciekli "za wielką wodę", inni stanowczo domagali się pomocy ze strony rządzących. Kiedy coraz więcej osób zaczęło tracić bliskich na skutek niedożywienia, nastąpiło apogeum frustracji. Wiosną 1848 roku doszło do wielu zrywów przeciwko władzy. Praktycznie cała centralna Europa protestowała. Ludzie domagali się poprawy warunków, żywności i wpływu na politykę. Nie radząc sobie z sytuacją, chorowity cesarz Austrii, Ferdinand I Habsburg, abdykował. Nowy monarcha, Franz Josef, chociaż miał zaledwie 18 lat, okazał się być roztropnym i skutecznym władcą. Udobruchał tłumy.
W domu Latzelów proza życia przestała być jednak sielankowa. Ojciec Gottharda, ratując rodzinę przed głodem, sprzedał dom nad rzeką. Najął izbę w centrum wioski, gdzie przeniósł się z żoną i dziećmi. Jego fach – ciesielstwo – w obliczu kryzysu przestało przynosić takie dochody jakie by chciał. Biedowali. Emocjonalnie przygniotła ich jeszcze śmierć 5-letniej Agnes, najmłodszej z rodzeństwa Gottharda.
W roku 1855, Setzdorf nawiedziła epidemia cholery. 11-letni wówczas Gotthard widział jak ten nigdy niechciany gość nawiedza bez zaproszenia chałupę po chałupie. Medycy z owiniętymi szmatami na ustach wychodzili co rusz z kolejnych domów, pozostawiając w środku krzyczące z tęsknoty wdowy, sieroty i matki. W końcu i on zrozumiał jak boli śmierć bliskich. Najpierw ojciec, dwa tygodnie później najstarszy brat opuścili go na zawsze.
Minęło kilka lat. Gotthard wstąpił do wojska. Skierowano go do jednostki stacjonującej w Troppau, stolicy Śląska Austriackiego. Zamieszkał w kamienicy przy Herrngasse 297. Przeprowadzka z górskiej wioski do eleganckiej metropolii stanowiło awans społeczny. Troppau uchodziło za prestiżowe i bogate. Zdobne kawiarenki, zapach kawy Meinla, unoszące się w powietrzu aromaty ciast i strudla, klasyka wiedeńskich kompozytorów grana w restauracjach i salach balowych - wszystko to pieściło zmysły.
Niedługo później poznał Marię (ur. 1841), starszą od siebie o 3 lata, córkę szewca z Jablunkau. Chociaż na co dzień Gotthard posługiwał się śląskim dialektem języka niemieckiego, zwanym Glätzisch (posłuchaj jak brzmiał ten dialekt odtwarzając dołączone do artykułu nagranie), a Maria śląskim dialektem języka polskiego, zwanym gwarą jabłonkowską, to klasyczny niemiecki, znany wówczas większości Ślązaków, pomógł im, by wyrazili sobie miłość.
Pobrali się 21 października 1871 roku w Teschen, we wschodniej części Śląska Austriackiego. Ich świadkiem, podpisanym w księgach parafialnych kościoła Marii Magdaleny, był Rudolf Ritter von Walcher (ur. 1840), konstruktor i wynalazca, który przyczynił się do rozwoju górnictwa oraz systemów ratowniczych. Młodzi małżonkowie po ślubie uwili sobie gniazdko na przedmieściach Troppau, gdzie na początku 1873 roku przyszedł na świat ich pierworodny – Carl. Choć zdawać by się mogło, że ich życie będzie stabilne, a ciężkie przeżycia z przeszłości są za Gotthardem, to ponownie czarny dzień ponownie przyszedł. Chłopczyk zmarł mając zaledwie 1,5 roku.
Ból i cierpienie po stracie dziecka, skłoniło Latzelów do opuszczenia miasta. Przeprowadzili się tam, skąd pochodziła Maria – Jablunkau. Zamieszkali razem z jej rodzicami, Ignatzem (ur. 1816), Marią Senior (ur. 1819) oraz pozostałymi z ich dzieci. Chociaż ta zmiana z pewnością nie była w stanie całkowicie ukoić bólu po stracie dziecka, czas spędzali w gronie bliskich, co działało stabilizująco. Gotthard otrzymał pracę w miejscowym sądzie, a niedługo później, na świecie pojawił się Rudolf Franz (ur. 1875). Era rozwoju przemysłowego zaczęła być dostrzegalna na każdym kroku. Gazety rozpisywały się o przeprowadzeniu pierwszej rozmowy telefonicznej, która miała miejsce 10 marca 1876 roku. Świat stawał się coraz bardziej zaskakujący i nowoczesny.
W 1877 roku na świecie pojawił się kolejny syn Gottharda i Marii – Maximilian. Rodzina się powiększała. Siostra Marii, Josepha wyszła za mąż za Franza Speila a Ignatz Junior ożenił się z Johanną Wurm - wszyscy mieszkali blisko siebie. Na placach i uliczkach Jablunkau zaroiło się od tej rodziny. Z kolei Maria Latzel ponownie zaszła w ciążę – oczekiwali na mającego się urodzić Ludwiga.
Na świecie zagościł rok 1879. Kolejna epidemia. Czarne ubrania żałobne stały się najczęściej przywdziewanymi przez miejscowych. Dom Latzelów również nie został oszczędzony. Najpierw zmarł liczący niewiele ponad rok Maximilian. W październiku śmierć zabrała 4-letniego Rudolfa, a dwa tygodnie później, czteromiesięcznego Ludwiga. Gotthard i Maria stracili wszystkie dzieci. Rok ten zapisał się w ich pamięci jako najtragiczniejszy. Niegdyś gwarny i pełny dziecięcego śmiechu dom wypełniła cisza. Wieczorami dało się usłyszeć jedynie szloch.
Rok później Maria zaszła w piątą ciążę. To dziecko zdawało się być ostatnią szansą 39-latki na potomstwo. Szczęśliwie, chłopiec urodził się zdrowy. Nazwali go imionami panującego cesarza - Franz Josef. Gotthard postanowił jednak pomóc szczęściu. Razem z żoną uznali, że powinni opuścić Jablunkau. Postanowili wrócić do Teschen (pl. Cieszyn), gdzie brali ślub. Miasteczko liczyło wówczas jakieś 20 000 mieszkańców.
Zamieszkali przy Jablunkauerstrasse 7, na terenie zabudowań fabryki mebli giętkich Kohna, gdzie Latzel zatrudnił się jako portier. Standardowy dzień pracy wynosił 10,5 godziny przez sześć dni w tygodniu. Chłopczyk rósł, a Maria poświęcała mu całą uwagę.
Gdy chłopiec miał sześć lat, rozpoczął się w jego życiu nowy etap. W 1886 roku rozpoczął naukę w niemieckiej Städtische Volksschule. W tamtych czasach obowiązek szkolny trwał od szóstego do dwunastego roku życia, a następnie w ciągu dwóch latach dziecko było zobowiązane do ukończenia doskonalenia zawodowego. Tak właśnie stało się w przypadku Franza Josefa. Gotthard i Maria zadbali, by otrzymał staranne wykształcenie, nie tylko pod względem zawodowym, ale i językowym. Chłopiec przyswoił sobie zarówno niemiecki jak i polski.
Czas płynął dalej. Rok 1888 stał się dla miasta ważny z powodu otwarcia nowej linii kolejowej, Schlesischen und Galizischen Stadtebahnlinie (pl. Kolej Miast Śląskich i Galicyjskich), która prowadziła z Kojetein na Morawach do śląskiego Bielitz (następnie została przedłużona do galicyjskiej Kalwarii Zebrzydowskiej). Rok później wybudowano w Teschen nowy dworzec kolejowy, który jeszcze bardziej podniósł rangę miasta.
Dopiero w Teschen ich życie się ustabilizowało. Chociaż trudy codzienności nie omijały tej rodziny, mieli swoją trójkę, stabilną pracę, zdrowie i przytulne mieszkanie. Obserwowali jak ich jedyne dziecko dorasta, aż w końcu usamodzielnia. Z pewnością odwiedzali Jablunkau, gdzie żyło rodzeństwo Marii, a także Setzdorf, gdzie Gotthard miał liczną rodzinę.
W końcu, w kwietniu 1904 roku, Maria przegrała walkę z zapaleniem płuc. Razem z Gotthardem była przez 33 lata. W tym czasie zostali rodzicami 5 chłopców, z czego stracili czterech z nich. Spoczęła na cmentarzu komunalnym w Teschen (sektor III, rząd 9, numer 5).
Niedługo później 24-letni Franz Josef opuścił dom. Poślubił Marię Gawlas (ur. 1877) z Gross-Gurek (pl. Górki Wielkie), córkę Adama i Ewy Gawlasów. Chociaż Gotthard został sam, to z pewnością wielką radością było dla niego doczekanie się dwóch wnuczek - Pauliny (ur. 1905) i Marii (ur. 1906) i wnuczka Karla (ur. 1910). Starsza otrzymała imię po matce Gottharda, z kolei młodsza po jego żonie i zarazem teściowej. Zwyczaj ten utrzymywał się na Śląsku jeszcze przez wiele lat.
W 1909 roku przeszedł na emeryturę. Stracił możliwość dalszego użytkowania mieszkania służbowego. Na prośbę syna, zamieszkał u swoich swatów (Adama i Ewy Gawlas) w Górkach Wielkich (numer domu 92), tuż przy granicy z Pogórzem. Resztę życia spędził w tym miejscu. Nie był nikim wybitnym. Nie został odnotowany w żadnej encyklopedii. Doznawał w życiu takich cierpień i takich radości jak wielu z nas.
Jego historia została ożywiona dopiero w 2020 roku, kiedy odkopałem o nim kilka faktów. Otrzymał także swoje miejsce, w książce „Nonkonformista” wydanej w 2022 roku, stając się przyjacielem głównego bohatera, Paula Juroschka.
Ile czasu potrzeba, by zapomnieć o przodkach? Gdzie kończy się faktyczne rozumienie słów „ojcowizna”, „ojczyzna”, „ród”, „przodkowie”, „pochodzenie” i wiele innych, które powtarzamy, chcąc podkreślić szacunek względem naszej przeszłości i spuścizny. Jak często w postrzeganiu swojej historii znacząco zawężamy, a nawet osadzamy w wyobraźni tych, którzy byli przed nami? Ja sam przez wiele lat byłem przekonany (bezwiednie), że moje pochodzenie jest jednolite. Nieświadomie nie dopuściłem Gottharda Latzela i co za tym idzie jego przodków, do postrzegania własnego pochodzenia. A przecież to byli ludzie z krwi i kości, których istnienie jest faktem. Skąd u mnie ta ignorancja? Z niewiedzy. Z wyobrażeń. Z kurczowego trzymania się tylko jednej perspektywy - bardzo ograniczonej.
Gotthard Latzel, niemieckojęzyczny Ślązak z Setzdorfu, mieszkaniec Jabłonkowa i Cieszyna, zmarły i pochowany w Górkach Wielkich. Mój praprapradziadek. Bezpośredni przodek 166 żyjących obecnie mieszkańców Istebnej, Jaworzynki, Koniakowa, Wisły, Ustronia, Trzyńca, Cieszyna, Czeskiego Cieszyna, Karwiny, Skoczowa, Iskrzyczyna, Simoradza, Brennej, Puńcowa, Soli, Kamesznicy, Krakowa, Katowic, Warszawy, Düsseldorfu, Hamburga, Neuss, Montréalu, Bromoli, Częstochowy, Ostrawy, Pragi, Leicester, Philippsburga i wielu innych miast, których nie sposób wymienić.
Wystarczyło zaledwie 111 lat od dnia jego śmierci, od 1 marca 1912 roku, by o nim zapomnieć. A kim są Twoi przodkowie? O jakiej różnorodności, która była wśród nich nie wiesz? O ilu językach, którymi się posługiwali na co dzień nie masz pojęcia?
Autor: Jonasz Milewski
P.s. Dowiedz się więcej o powieści "Nonkonformista", której akcja dzieje się na Śląsku Austriackim początkiem XX wieku.
[1] Jonasz Milewski, Nonkonformista (wydanie I; 2022), strona 233
Super, nie wiedziałam, że Franz Latzel chodził do "Kopera";)