Część I
Istebna, 7 września 1939 roku
Sigmund Springut co rusz wyglądał przez okno. Denerwował się. Jego dłonie drżały. Wieś spowita była ciemnością. Zegar wiszący na ścianie wskazywał trzecią w nocy. O tej porze ludzie najmocniej śpią. Wiedział to. Zaplanował każdy szczegół. Od kiedy nadleśniczy Karl Delong rozsiadł się w wójtowskim fotelu, Sigmund czynił przygotowania do ewakuacji. Zdążył zrozumieć, że nadzieje na życie w bezpieczeństwie należy porzucić.
Springut spojrzał na żonę i córki. Kończyły pakowanie. Wkładały do skórzanych walizek to co najpotrzebniejsze. Koszule, buty, ciepłe skarpety, konserwy, pieniądze, trochę złota.
- Weź jeszcze to… – powiedział do żony, wskazując na koronkową poszetkę do marynarki, którą otrzymał przed dziewięcioma laty od sąsiada na sześćdziesiąte urodziny.
- Przecież za miesiąc, góra dwa wrócimy do domu. Raczej nie będziesz mieć okazji, by się stroić w garnitur – przekonywała Esther, jego żona. Uważała, że nie powinni zabierać zbędnych rzeczy.
- Proszę, weź ją dla mnie – uśmiechnął się. – Będzie mi przypominać o domu.
Esther uszanowała prośbę męża i włożyła poszetkę do torby. Usiadła na skraju łóżka. Głęboko westchnęła patrząc na wnętrze sypialni. Na ścianach obitych boazerią wisiały obrazy namalowane przez miejscowego artystę Wałacha. Stoliczek pod oknem zdobiła heklowana, koniakowska serweta, na której stała menora.
- Może schowaj ją na strychu? – zaproponowała w obawie, że hitlerowcy mogliby zbezcześcić ten symbol.
Sigmund delikatnie wziął menorę i zaniósł ją na strych, gdzie w wielkiej, drewnianej skrzyni ukrył już wcześniej inne pamiątki rodzinne. Wyjrzał przez okno wychodzące w stronę kościoła i urzędu. Uronił łzę. Kochał ten kawałek ziemi. Sprowadzili się w te strony przed czterdziestoma laty. Przyszli na świat w żydowskiej rodzinie mieszkającej w miejscowości Skrzydlna w Małopolsce. Po ślubie zdecydowali jednak, że osiądą na Śląsku. Wybrali piękną górzystą wioskę o wdzięcznej nazwie Istebna. Byli jedyną żydowską rodziną w tej społeczności. Początkowo spotykali się z lekką wrogością, a nawet aktami drobnego wandalizmu. Po latach zyskali jednak uznanie. Chociaż wciąż z ust niektórych miejscowych zdarzało się im usłyszeć określenia „innowierca” lub „żydek”, to zdecydowana większość szanowała ich i traktowała z godnością.
Kiedy drewniany zegar wiszący na ścianie, tuż obok pejzażu autorstwa Ludwika Konarzewskiego, wskazywał 3:19, Sigmund podniesionym szeptem nakazał wyjście z domu. W głebi serca nie chciał uciekać. Miał 69 lat i tuzin wspomnień związanych z tym miejscem. Miał tu dom, przyjaciół, interesy. Tutaj przyszły na świat jego dzieci. To było jego miejsce na ziemi, jego świat. Ten świat się zmienił, odkąd do władzy zostali dopuszczeni naziści. Sigmund bacznie obserwował doniesienia medialne i czytał prasę zarówno polską jak i niemiecką. Przed wojną do granicy z III Rzeszą Istebną dzieliło zaledwie kilkadziesiąt kilometrów. Miał wielu znajomych po tamtej stronie i dochodziły do niego wieści jak traktowana jest społeczność żydowska. Kiedy hitlerowcy przekroczyli granicę, wiedział, że pogrom żydów rozszerzy się także na jego umiłowany Śląsk Cieszyński. Jeszcze końcem sierpnia odwiedził żydowskiego rabina Salomona Klügera w jego mieszkaniu przy Zamkowej 5 w Cieszynie. Klüger wprost oznajmił mu, że jeśli pozostanie na Śląsku, czeka go śmierć. Społeczność żydowska informowała się nawzajem o aktualnej sytuacji oraz potencjalnych zagrożeniach. Rozumieli, że dyskusja z rozwścieczonymi nacjonalistami nie ma sensu.
Sigmund wraz z żoną i dorosłymi córkami zdecydowali się na opuszczenie Istebnej. Karl Delong, będący nowym wójtem, był tak obałamucony propagandą nazistowską, że przestał dostrzegać w człowieku człowieka. Liczyła się ideologia. Stary Springut zrozumiał, że należy działać szybko. Znał furiacką naturę Delonga. Teraz, gdy ten został dopuszczony do władzy, liczył się każdy dzień.
O godzinie 3:25 on, jego żona Esther i czwórka ich dorosłych dzieci siedzieli już na zaprzężonej furmance. Spojrzeli ostatni raz na swój dom. Był to okazały murowany budynek, w którym przez wiele lat prowadzili sklep oraz wytwórnię pocztówek. Każdego z nich bolało serce. Springut nie spodziewał się, nawet w najczarniejszych scenariuszach, że tuż przed siedemdziesiątką będzie musiał się ewakuować.
- Wrócimy tu. Anglicy z Francuzami szybko zareagują, a amerykańscy żydzi nie pozwolą, by Hitler dopuścił się nadużyć – powiedział, po czym ruszyli w stronę słowackiego miasta Żylina, gdzie mieszkała jedna z jego córek. Jechali powoli, tak by nie wydawać niepotrzebnych hałasów, mogących pobudzić sąsiadów. Centrum Istebnej, gdzie mieszkali, naszpikowane było domami, przy których warowały psy. Szczęśliwym trafem, a według Springutów dzięki boskiej opatrzności, nikt z sąsiedztwa nie zareagował na szczekanie psów. Granicę śląsko-słowacką przekroczyli w Jaworzynce. Odetchnęli z ulgą.
Część II
20 czerwca 1942 roku
Springut opierał głowę o drewniane ściany wagonu. Siedział na słomie, którą wyścieliła mu córka, by miał miękko. Czuł potrzebę, by położyć się na kocu, jednak było zbyt tłoczno. W przedziale upchnięto czterdzieści osób wraz z dobytkiem. Łącznie osiemnastoma wagonami transportowano jakieś 700 osób. Wyruszyli o 11:30, ale nie powiedziano im ile potrwa ta podróż. Miała to być dla nich zmiana na lepsze, tak przynajmniej twierdzili hitlerowcy.
Jeszcze w marcu Springutów i innych żydów z całej Słowacji przeniesiono do drewnianych baraków na terenie koszar wojskowych w Żylinie. Spali na słomie, przykrywając się tym co mieli. Trwało to cztery miesiące. Wówczas nie wiedzieli jak długo tam zostaną ani co z nimi będzie. Esther nie wytrzymała tych warunków. Któregoś poranka po prostu nie otworzyła oczu. Od tamtego dnia stary Springut nie odezwał się ani słowem. Siedział smutny, od czasu do czasu roniąc łzę. Jego ponad 45-letnie małżeństwo zakończyło się na brudnej, drewnianej podłodze w baraku, w obcym dla niego mieście, z dala od ukochanego domu.
Rankiem, 20 czerwca 1942 roku, jeden z żołnierzy pilnujących baraków wywiesił na drzwiach listę z nazwiskami osób, które zostaną przesiedlone na wschód. Mieli tam zacząć nowe życie. Na liście znaleźli się Springutowie. Nakazano im zabrać cały dobytek i wejść do pociągu. Stary Sigmund opuszczając barak rzucił okiem na listę. Widniała na niej także jego kochana Esther. „Nawet nie zauważyli, że jej już nie ma”, pomyślał, ale nie uronił kolejnej łzy. Nie miał już czym płakać.
Z pomocą córek wdrapał się do wagonu. Kiedy pociąg był już gotowy do wyruszenia, komendant obozu przejściowego stanął na środku placu.
- Zostajecie przetransportowani na wschód, gdzie otrzymacie od III Rzeszy Niemieckiej pracę, wyżywienie oraz zakwaterowanie. Rozpoczniecie nowy etap życia. Po dotarciu na miejsce, otrzymacie dalsze wskazówki. Heil Hitler! – zakomunikował, po czym głośny gwizd dał żołnierzom znak, że drzwi wagonów mają zostać zamknięte.
Sigmund przysnął w wagonie. Przed jego oczami pojawił się dom. Wszystkie okna były otwarte, a białe firanki powiewały na wietrze. Esther z córkami piekły przaśny chleb na wieczerzę. Przygotowywali się do Paschy. Springut miał pod pachą Hagadę, którą zgodnie z tradycją miał czytać przed uroczystą kolacją. Zieleń istebniańskich wzgórz cieszyła wzrok, a ciepło wiosennych promieni radowało serce. Nagle usłyszał przeraźliwy pisk. Coś co przypominało jazgot nadlatującego myśliwca. Obudził się. Przed jego oczy wrócili stłoczeni, brudni i niepewni przyszłości ludzie, z którymi dzielił wagon. Jego córki, Karoline i Josefine, złapały go za ręce.
- Chyba dojechaliśmy – powiedziała najstarsza tłumacząc w ten sposób rozdzierający uszy pisk hamujących kół pociągu.
- Nie mogliśmy odjechać zbyt daleko od Żyliny, podróż trwała może dwie godziny, może trochę więcej – zastanawiała się Josefine.
Drzwi wagonu otworzyły się. Stary Springut podniósł się powoli. Bolało go całe ciało, jednak cieszył się, że dotarli. Chciał w końcu wyjść na wolność. Przy tzw. Alte Judenrampe (Stara rampa żydowska) na dworcu towarowym czekali uzbrojeni esesmani i kilku lekarzy. Przybyłych ustawiono w kilka kolejek.
Każdy po kolei podchodził do komisji, która składała się z lekarza i kilku esesmanów. W końcu przyszła pora na Springuta wraz z córkami.
- Gdzie jesteśmy? – zapytała po niemiecku Josefine.
- W obozie Auschwitz-Birkenau – odpowiedział żołnierskim tonem jeden z członków komisji.
- Czy jeszcze dzisiaj będziemy mogli złożyć dokumentację związaną z zakwaterowaniem i zatrudnieniem? – dopytała, chcąc uzyskać informacje o dalszej procedurze. Lubiła być poinformowana. Odziedziczyła to po ojcu.
- Tak, za chwilę dowiecie się co dalej. Proszę być cierpliwym – oficer odpowiedział łagodnym tonem.
- Dziękuję Panu – uśmiechnęła się uspokojona. Spojrzała na ojca, po czym pogłaskała go po ramieniu. – Wszystko będzie dobrze Tatku.
Po chwili podszedł do nich inny esesman.
- Kobiety na lewo, Ty na prawo – powiedział surowo zwracając się do starego Springuta.
- Czy moglibyśmy jednak zostać razem? Tatuś jest słaby, dobrze, żeby miał opiekę – zareagowała Karoline.
- Morda żydówko! – krzyknął, po czym szarpnął starego Springuta do siebie a potem popchnął. Springut przewrócił się na ziemię uderzając głową w kamień.
- Co robisz? – wrzasnęła przerażona Josefine, ale nikt nawet nie zareagował.
- Szybciej, szybciej – zaczęli krzyczeć esesmani i popychać kobiety.
Sigmund podniósł się na nogi. Szedł razem z innymi mężczyznami z transportu. Stracił z oczu córki. Po mniej więcej dziesięciominutowym marszu dotarli do drewnianego baraku. W środku, przy stoliczku siedział jakiś młody mężczyzna, mający najwyżej dwadzieścia lat. Więźniowie podchodzili do niego, a on tatuował im na ręce numer. Springut uważnie patrzył. Przyszła kolej na niego.
- Imię, nazwisko, pochodzenie? – zapytał siedzący obok tatuatora oficer.
- Sigmund Springut, syn Jakoba i Esther z domu Korngut, urodzony szóstego czerwca 1870 roku w Skrzydlnej – odpowiedział słabym głosem.
- Żona? – zadał kolejne pytanie nawet na chwilę nie nawiązując z nim kontaktu wzrokowego.
- Esther Springut z domu Gruber – odpowiedział.
- Przybyła tym transportem co wy?
- Nie. Została doprowadzona do śmierci kilka tygodni temu – odpowiedział mając zaciśnięte zęby.
Oficer podniósł wzrok i spojrzał na Springuta.
- 40 273 – powiedział głośno patrząc mu prosto w oczy, po czym młody mężczyzna robiący tatuaże złapał Springuta za rękę i przyciągnął do siebie. Kilkoma igłami nakłuwał jego pomarszczoną już skórę, wprowadzając tusz. Od teraz nie był już Sigmundem Springutem, a numerem 40 273.
Część III
KL Auschwitz-Birkenau, 26 czerwca 1942 roku.
Z samego rana do baraku, w którym zakwaterowano Springuta wpadło kilkunastu esesmanów. Byli to młodzi mężczyźni mający po dziewiętnaście, dwadzieścia lat. Kazali wszystkim wstać. Za nimi wszedł oficer z listą. Stanął w drzwiach i zaczął czytać numery. 40 234, 40 241, 40 252, 40 251, 40 257, 40 273… Po wyczytaniu numeru identyfikującego od kilku dni Springuta, ten przestał już słuchać. Ocknął się dopiero, gdy oficer skończył czytać.
- Zostaniecie przeniesieni i zakwaterowani w innym miejscu – oznajmił oficer. – Zabierzcie swój dobytek. Przed podróżą zostaniecie jeszcze zaprowadzeni do łaźni. Tam weźmiecie szybki prysznic, po czym otrzymacie świeże ubrania i zostaniecie zaprowadzeni na rampę, skąd zabierze was pociąg – powiedział i wyszedł.
Springut rozejrzał się. Wszyscy wytypowani do przesiedlenia byli w zaawansowanym wieku. Nie wiedział jak to rozumieć. Esesmani zaczęli ich poganiać. Sigmund spojrzał na jednego. Chciał zapytać czy jego córki też zostaną przesiedlone. Przeszły go ciarki, kiedy uświadomił sobie, że zna tego młodzieńca. Esesman także go rozpoznał. Zawstydził się i spuścił wzrok.
- Karoline i Josefine też są tutaj. Dowiedz się czy będą przesiedlane, proszę – powiedział do niego po polsku, ale ten nie odpowiedział ani słowem.
Po kilkuminutowym marszu dotarli pod ceglasty budynek. Oficer nakazał wszystkim zostawić swoje rzeczy osobiste i rozebrać się do naga. Mieli wziąć prysznic przed podróżą. Sigmund odłożył skórzaną torbę i ściągnął ubrania. Po kryjomu wyciągnął z kieszeni spodni koronkową poszetkę, tę samą którą zabrał z Istebnej podczas ewakuacji. Daleko jej było do dawnej perłowej bieli. Mało kto rozpoznałby w niej w ogóle element garderoby. Brudny, pozaciągany, niewielki kawałek splątanych ze sobą nitek – tak teraz wyglądała.
Wszedł do łaźni wraz z innymi. Stanął pod jednym z natrysków. Ciężkie, metalowe i skrzypiące drzwi zatrzasnęły się za nimi. Był stłoczony razem z 400 innymi więźniami. Wziął głęboki oddech. Na zewnątrz włączono silniki kilkunastu samochodów. Nagle, małe otwory w ścianach łaźni otworzyły się, a esesmani wrzucili do nich jakieś puszki.
Powietrze wypełnił zapach gorzkich migdałów. Springut zaczął się dusić. Oczy mu łzawiły i zaczął tracić grunt pod nogami. Poczuł się piekielnie słaby. Inni krzyczeli, bili pięściami w metalowe wrota. Niektórzy próbowali dostać się do otworów pod sufitem, wspinali się jeden na drugiego. Tratowali się. Wymiotowali, a na skórze zaczęły pojawiać się im plamy. Krzyki, wrzaski, płacz i skamlenie rozdzierały uszy. Sigmund ściskał z całych sił poszetkę. Zaczęło robić się coraz ciszej. Tłum 400 osób powoli zaczął milknąć. W końcu i on poczuł się lepiej. Spięte mięśnie rozluźniały się, a umysł wypełniała powolna błogość. Ujrzał przed oczami swój dom, zieleń istebniańskich pagórków i kwiaty nasadzone w ogródku przez Esther. Rozluźnił dłoń, z której wypadła koronkowa poszetka, po czym upadł.
P.s.
Karolina Springut (ur. 23.12.1900 w Istebnej) zginęła 4 lipca 1942 roku w KL Auschwitz.
Josefine Springut (ur. 1901 w Istebnej) zginęła 12 lipca 1942 roku w KL Auschwitz.
Sidoni Springut (ur. 26.10.1902 w Istebnej) zginęła 29 maja 1942 roku w KL Auschwitz.
Rodzina Springut otrzymała swoje godne miejsce w książce "Nonkonformista". Kliknij w poniższy link by dowiedzieć się więcej o tej pozycji.
Autor: Jonasz Milewski
Źródła:
Archiwum Muzeum Auschwitz-Birkenau
Artykuł „Pierwszy wodociąg w Istebnej” Gustaw Szepke
Subskrybuj, by być na bieżąco z nowymi artykułami:
Comments